Dom Malarek w Zalipiu

Zalipie

Zalipie jest niedużą wioską położoną w Małopolsce na Nizinie Nadwiślańskiej, która wraz z przyległymi terenami należy do najcieplejszych obszarów Polski. Zalipie, oddalone od Tarnowa – polskiego bieguna ciepła – o około 30 km, zachęca do zwiedzania nie tylko sprzyjającą aurą, ale przede wszystkim tym, że tutaj niezależnie od pory roku można rozkoszować się niezwykłymi widokami, cieszyć oczy i duszę fantazyjnie skomponowanymi bukietami kwiatów, które zdobią wszystko, co można pomalować: domy, ściany mieszkań, sprzęty, serwetki, odzież, obory, studnie, płoty a nawet psie budy. Kwiaty „wyobraźni” zostały namalowane na trwałych materiałach, by cieszyły odbiorcę jak najdłużej.

Zdobnictwo zalipiańskie znane już było ponad 100 lat temu, tradycja malowania domów przetrwała do dziś. Wszystko zaczęło się zwyczajnie: tutejsze kobiety miały niełatwe zadanie, aby utrzymać czystość w chałupach z okopconymi ścianami, w izbach, w których obok ludzi przebywał inwentarz. Początkowo młode dziewczęta, podpatrując się wzajemnie, na pobielonych wapnem ścianach, np. pieca, przy pomocy pędzla zrobionego z prosa lub żyta, robiły tzw. ”packi”, czyli nieregularne plamki. Wykorzystywały do tego sadze rozrobione w mleku. Gdy pomysły przynosiły oczekiwane rezultaty, zaczęto malować podmurówkę, czyli wystający z ziemi fundament, który ciągle był brudny. Tutaj kobiety kolejność kolorów odwracały, bieliły rozpuszczoną sadzą, a packi odbijały pędzlem umoczonym w wapnie. Ten sposób upiększania obejścia trwał jeszcze wiele, wiele  lat, dopiero po II wojnie światowej, gdy domy murowane zaczęły wypierać drewniane, a z izb znikły olbrzymie piece do gotowania, pieczenia chleba i spania na zapiecku, packi zaczęły przechodzić do historii.

Dość szybko jak na biedne, galicyjskie tereny, bo już w pierwszej dekadzie XX wieku,  zalipiańskie dziewczęta zaczęły stosować w malowaniu nie tylko packi ale także śmiało komponowane wzory, w których dominowały kwiaty i zawijasy. Używały w tym celu kolorowych, sproszkowanych farb rozpuszczanych w mleku. Farby i sposób malowania podpatrzyły u malarza w kościele parafialnym w Gręboszowie. Teraz ściany ich domów przypominały kolorową łąkę, a prekursorki malowanek znalazły liczną rzeszę naśladowczyń, które także chciały upiększać swe ubogie chaty. Wzory od zawsze były indywidualne i zależały od pomysłu oraz możliwości manualnych twórcy ludowego, a co ważne, były malowane odręcznie bez użycia szablonów. Tak jest również i dziś, każdy namalowany bukiet to wizytówka autora, niepisany autograf, nikt identycznie jak on nie maluje.  Taką właśnie kolorową malaturę miał okazję zobaczyć Władysław Hickel u syna chłopskiego, który w poszukiwaniu chleba oddalił się od swoich rodzinnych stron, ale by mieć je obok, chociaż w miniaturze, zabrał ze sobą kolorowo pomalowaną makatkę, którą powiesił nad posłaniem. Hickel jako pierwszy napisał o zalipiańskim malowaniu artykuł i zamieścił go w czasopiśmie „Lud” w grudniu 1905 r. przedstawiając również charakterystykę sytuacji gospodarczej i społecznej na tym terenie.

Lata mijały, a zapał twórczy zalipianek rozkwitał coraz bardziej i zaczęły ozdabiać już nie tylko ściany i makatki, ale skromne domowe sprzęty, meble a nawet odzież. Ich izby stały się bardzo kolorowe, wręcz bajeczne, co zaowocowało tym, że ten piękny zwyczaj przyjął się również w innych okolicznych wioskach, np. Borusowej czy Podlipiu, a samym pomysłem zdobnictwa i jego formą zainteresowali się  badacze sztuki ludowej.

Wiek XX i jego trudna historia, szczególnie polska, miała odbicie w działalności twórczej na Powiślu Dąbrowskim. Malarki, podobnie jak inni Polacy, myślały, jak przetrwać obydwie wojny światowe, ale swoich talentów nie odłożyły do lamusa, czemu dały upust szczególnie po II wojnie  światowej. Bardzo szybko i z wielkim rozmachem wróciły do tradycji  przekazywanych im przez babki i matki. Żyły nadzieją na lepsze dni, a swoją radość przelewały w niezwykle barwne bukiety kwiatowe, które wyrastały jak grzyby po deszczu wszędzie tam, gdzie autorka czuła, że być powinny. Z czasem jednak  ukształtowały się pewne kanony zdobienia (szczególnie budynków i pomieszczeń). Na zewnątrz malowały najczęściej tzw. „zatyłek”,  czyli krótszy bok domu, wieńce pod oknami i wokół wejść do domów, czasami zdarzało się, że ambitniejsze panie malowały wszystkie ściany domów. W środku, gdzie zazwyczaj były 2 izby, najczęściej ozdabiano tę większą. Na ścianach pod powałą malowano szlaczki o różnych kształtach, pod obrazami świętych były wieńce malowane bądź robione z bibuły gofrowanej lub „dywan”- duże malowidło na szarym płótnie lnianym albo papierze, które wisiało nad łóżkiem a pod obrazami. Duże piece zdobiły kolorowe szlaczki, większe lub mniejsze bukiety, a dodatkowego uroku dodawały im pomalowane naczynia kuchenne. Malatury te nie były zbyt trwałe, gdyż farby w proszku rozrabiane mlekiem, a stosowane jeszcze w latach 70-tych, często pod wpływem warunków atmosferycznych oraz pary w domach blakły i odpryskiwały. Później zastąpiły je plakatówki oraz tempery, a pędzli nie trzeba było już robić z patyczka brzozowego lub końskiego włosia tylko można je było kupić w sklepie, co zwiększyło komfort pracy i trwałość zdobnictwa. Obecnie domy murowane mają dużo więcej pomieszczeń, ale zazwyczaj tylko jeden pokój zdobiony jest na ludowo przy użyciu najnowszych, trwałych farb. Każdy twórca ludowy nadal ma jednak swój niepowtarzalny charakter, jego prace wyróżniają się spośród  innych kompozycją bukietów, wyglądem kwiatów oraz kolorystyką.

Po wojnie wśród malujących kobiet zaczęły się wyróżniać te, które oprócz sprytnej ręki miały bujną wyobraźnię i smak twórczy, a były to między innymi: Felicja Curyło, Rozalia Ciepiela, Rozalia Dymon, Katarzyna Sierak, Felicja Mosio, Stefania Łączyńska, Maria Owca, Honorata Tarka i Bronisława Boduch – moja babcia, która zaraziła mnie tą piękną tradycją i sprawiła, że ją pokochałam i kultywuję do dziś. Felicja Curyłowa  przez wiele lat była „szefową” malarek, pośredniczką pomiędzy nimi a władzami oraz wojowniczką o lepszy los dla Zalipia. Dzięki  jej upartym zabiegom Zalipie jako jedno z pierwszych w regionie zyskało np. elektryczność. Dziś jej zagroda pełni funkcję muzeum, można w niej poczuć atmosferę tamtych lat, kiedy to rodzina mieszkała w dwóch izbach i mimo ciasnoty mogła czerpać wiele radości z przebywania w tak bajecznym wnętrzu.

Z inicjatywy Felicji Curyłowej rozpoczęto budowę Domu Malarek w Zalipiu, miejsca, gdzie twórczynie miały się spotykać, dzielić doświadczeniami, miejsca, które, byłoby dowodem, że ich praca twórcza jest ważna. Pomysłodawczyni tego nie doczekała, ale Dom Malarek powstał i jest ośrodkiem artystów z całego Powiśla Dąbrowskiego. To mocno bijące serce żywego i złożonego organizmu, jakim jest cały zespół twórców ludowych z Zalipia i okolicznych wiosek. Tutaj bardzo prężnie kwitnie różnorodna działalność kulturalna, malarki ozdabiają duże ilości przedmiotów na potrzeby turystyki. Zalipie znane jest na całym świecie, a dowodem na to są liczni turyści i ich wpisy w księdze pamiątkowej oraz zdjęcia i artykuły prasowe w gazetach ukazujących się w ich ojczyznach. Malarki są zapraszane, by zdobić różne obiekty i sprzęty w zalipiańskie, fantazyjne kompozycje kwiatowe. To wszystko jest możliwe, jeśli istnieją ludzie z pasją. Właśnie w Domu Malarek działa zespół pracowników na czele z Panią Dyrektor Wandą Chlastawą, który zrobił bardzo dużo, aby Zalipie było  znane, doceniane i przyciągało wielu turystów. Spośród trafnych pomysłów Pani Chlastawy związanych z promowaniem sztuki zalipiańskiej wyróżnia się pomalowanie na nowo kościoła parafialnego pw. św. Józefa w Zalipiu, czego dokonały malarki pod Jej czujnym okiem. Świątynia, z szarego i smutnego obiektu, stała się miejscem, w którym nie tylko można się pomodlić, ale także zachwycić przepięknie skomponowanymi motywami.  Trzeba mieć ogromne wyczucie, by wszystko razem połączyć i sprawić, że widz odbiera wnętrze jako piękną, harmonijną całość. Oprócz malatury kościoła warto zobaczyć szaty liturgiczne wyhaftowane  w motywy regionalne, co zapewne jest zjawiskiem  unikatowym.

Zalipiańskie malowanie to ewenement na skalę światową, ale nie wiadomo, czy by tak było, gdyby nie fascynacja tą malaturą przez badaczy sztuki ludowej i przychylność ówczesnych władz. Dwa lata po zakończeniu II wojny światowej tak się zachwycono malowidłami kobiet z Powiśla Dąbrowskiego, że postanowiono urządzać konkursy na malowane chaty. Kobiety, zachęcane i doceniane, nie dały się długo prosić, ich potrzeby estetyczne duszone przez czas wojny nagle wybuchły jak lawina. Kolorowe zagrody mnożyły się, a każda malarka starała się po swojemu dobierać kształty, kolory, wielkość kwiatów i wzorów, wszystko według własnego gustu. Przechodzień idący drogą zachwycał się bajecznymi zagrodami nawet w pochmurny, deszczowy dzień, ale  dopiero to, co czekało go w środku, zapierało dech w piersiach: ściany i sufity całe w kolorowych bukietach, w oknach firanki pomalowane i powycinane (tzw.  wycinanki), na piecach i w kredensach ozdobione naczynia, u sufitu pająki z kolorowych bibuł, na stołach haftowane obrusy i serwety, a w kufrach odzież -niejednokrotnie również pomalowana lub wyhaftowana.

Po badaniach etnograficznych, którymi kierował dr Roman Reinfuss, w 1948 r. przeprowadzono pierwszy konkurs na malowane izby oraz malowanki na papierze dostarczone do Domu Ludowego w Podlipiu, gdzie odbył się ten konkurs. Ponieważ zalipianki były najliczniejszą grupą, która wzięła udział w zmaganiach, od 1965 r. konkurs przeniesiono do Zalipia i tak jest do dziś. Wiosną każdego roku artystki przystępujące do konkursu, malują swoje obejścia od nowa, a komisja odwiedzająca je ocenia i przyznaje nagrody pieniężne za wrażenia artystyczne, wkład pracy, nowatorstwo i oryginalność. Konkursy na malowane chaty stały się już wieloletnią tradycją, która oby trwała jak najdłużej. Tradycja malowania przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, są domy, w których do konkursu przystępują babka, matka i wnuczęta. Młodzież – dziewczęta i chłopcy – bardzo chętnie uczy się form zdobnictwa zalipiańskiego. Jest to budujące, że w czasie dominacji komputerów istnieje jeszcze coś, co potrafi przyciągnąć i zainteresować na dłużej. Od kilku już lat przebieg konkursu „Malowana Chata” organizowanego przez Muzeum Okręgowe w Tarnowie i Dom Malarek w Zalipiu odbywa się w ściśle określonym czasie: to piątek, sobota i niedziela po Bożym Ciele (oczywiście, każdego roku). Wtedy wszystkie zagrody są pomalowane od nowa lub zachowana jest stara malatura (bo i tak od kilku lat można). Wytrwały turysta, który odwiedzi to samo miejsce kilka razy, ma okazję zaobserwować, ile pomysłów na ukazanie piękna ma jeden człowiek. Pomimo swej oryginalności nie całe  Zalipie tonie w fantazyjnych kwiatach, malowane zagrody rozsiane są po rozległej obszarowo wiosce. Niemniej jednak widoczne są z daleka i podczas przemierzania dróg i dróżek nie sposób ich nie zauważyć w otoczeniu naturalnej zieleni wierzb, malw czy słoneczników.

Tekst: Janina Plata

Jeśli widzieć chcesz
„Malowaną wieś”,
By podziwiać sztukę ludu
Do Zalipia jedź.

M. Kozaczkowa